Koń w bagnie

Około godziny  dziewiątej rano zostaliśmy zadysponowania do klaczy która wpadła do bagna w okolicy wsi Zawady Ełckie. Po przyjechaniu na miejsce okazało się że w odległości około 20 metrów od pola w bagnie jest uwięziony koń o masie około w 600 kg a z błota wystają łeb i szyja. Do działania prócz naszego jednego zastępu z łodzią zostały zadysponowane jeszcze dwa zasęp z JRG w Ełku.  Naszą pracę zaczeliśmy  od wycinki drzew wokół zwierzęcia a następnie przy pomocy pasów, węży strażacki i lin wyciągaliśmy ją przy pomocy ciągnika i ręcznie. Po przesunięciu konia w bezpieczne miejsce na telefoniczną prośbę weterynarza został podany jemu tlen. Prace nad wyciągnięciem klaczy trwały ponad 2,5 godziny a swoje działania zakończyliśmy po przybyciu weterynarza który podał leki na wzmocnienie bo zwierze po wielogodzinym przebywaniu w bagnie było wychłodzone i wyczerpane. 

Zdjęcia wykonał Radek Nowacki członek OSP Gorłówka - dziękujemy za udostępnienie.

 

Z powyższej akcji w miesięczniku Strażak ukaże się artykuł o treści:

 

 Dla karej klaczy jesienny spacer po lesie o mały włos nie zakończył się tragicznie. Wpadła do głębokiego bagna i szybko zapadała się w nie. Gdy zaalarmowano strażaków, z błota wystawała już tylko głowa konia.

Ratunek z opresji

 

O żmudnej i miejscami niebezpiecznej akcji ratowania z opresji dużego, pobudzonego zwierzęcia opowiada strażak z OSP Stare Juchy Tomasz Rogucki.

 

Warmińsko-Mazurskie

 

27 października 2018 roku  dla nas ochotników z OSP Stare Juchy (pow. ełcki) zaczął się o godzinie 5.22 wezwaniem do powalonego przez bobry drzewa na drodze powiatowej. O 9.15 ponownie zawyła w remizie syrena. Dostaliśmy wiadomość: „MZ, Zawady Ełckie 1, zwierzę uwięzione w bagnie, około 3-5 m od gruntu twardego”. Do jelcza GCBA5/32  podpięliśmy lekką łódź z silnikiem zaburtowym, zabraliśmy sprzęt przydatny do pracy na wodzie: kamizelki ratunkowe, wodery i kombinezony do ratownictwa wodnego. Do wyjazdu gotowych było pięciu strażaków, w tym  dwóch na miejsce zdarzenia udało się własnym transportem. Do działań wysłano również dwa zastępy z JRG w Ełku w sile czterech strażaków.

Po dojechaniu do gospodarstwa rolnego okazało się, że ze względu na śliskie i podmokłe łąki do uwięzionego zwierzęcia trzeba było przejść pieszo 300 metrów. Na miejscu okazało się, że w niewielkim torfowym bagnie uwięziona jest kara klacz. Była już zanurzona po samą szyję, a ponad  torfowisko wystawał tylko jej łeb. Prawdopodobnie tkwiła w tym bagnie już kilka godzin. Była w dobrej kondycji, na tyle pobudzona, że próba uspokajającego pogłaskania klaczy skończyła się pogryzieniem i poszarpaniem strażakom ubrań.

Przynieśliśmy z wozu pasy, węże strażackie, liny, szpadle, piłę motorową, a właściciele klaczy sprowadzili ciągnik rolniczy. Zaczęliśmy od wycinki drzew dookoła bagna, żeby zrobić miejsce do wyciągnięcia konia. Aby zminimalizować stres zwierzęcia piłę odpalaliśmy w dużej odległości od tego miejsca i powoli podchodziliśmy, a łeb klaczy zabezpieczyliśmy pasami. Przy okazji była to asekuracja przed końskimi zębami.

Pierwsza próba wyciągnięcia przy pomocy siły rąk  dwunastu mężczyzn nie przyniosła żadnego efektu. Do pasów przy głowie konia doczepiliśmy linę podpiętą do ciągnika i tym sposobem powoli udało nam się na tyle podnieść zwierzę, że widać było jego przednie nogi.  Wtedy szpadlami pogłębiliśmy miejsce w okolicy pachwin, tak aby udało się pod brzuchem przeciągnąć strażacki wąż. Przy pomocy ciągnika powoli wydobywaliśmy z bagna konia. Co chwilę trzeba było przerywać operację i ręcznie wyplątywać nogi klaczy z korzeni.

Akcja trwała 2.5 godziny. W końcu zwierzę bezpiecznie wylądowało na twardym gruncie. Było bardzo osłabione i zmarznięte. Skontaktowaliśmy się z lekarzem weterynarii, który już jechał na miejsce. Polecił podać „poszkodowanej” tlen. W tym momencie nastąpiła wśród nas lekka konsternacja, bo skąd mieliśmy wziąć tak dużą maskę do tlenoterapii, ale okazało się, że podanie tlenu na jeden otwór nosowy też przyniosło efekt. Koń wyraźnie się ożywił. Kiedy przyjechał weterynarz, stwierdził, że poza zadrapaniami, przemarznięciem i osłabieniem nic klaczy nie jest i może wrócić do domu.

W działaniach które trwały prawie cztery godziny brali udział członkowie OSP Stare Juchy w składzie: kierowca Piotr Jaworowski, dowódca działań Karol Gromadzki, Tomasz Rogucki, Dawid Rogucki i Sebastian Wieleński.

 

Tekst: Tomasz Rogucki

Fot: Radek Nowacki

Copyright © 2015 - 2024 OSP Stare Juchy All rights reserved
Script logo